poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 2 Nowe miejsce, nowe znajomości.

Mijały kolejne dni w nowym mieście. Obudziłam się rano. Kołdra leżała na dywanie. Nieźle się kręciłam w nocy. Poszłam do łazienki. Codzienna rutyna i byłam uszykowana. Zeszłam na dół. Tata i Mama już nie spali. Siedzieli w salonie i oglądali jakiś serial. Usiadłam na wolnym skrawku kanapy i zaczęłam robić to samo. Jak dla mnie trochę to przynudzające. Zaczęłam nawet ziewać. Poszłam do pokoju braciszka. Weszłam po ciuchu i ukucnęłam przy jego łóżku. Delikatnie szturchnęłam go w ramie.
- Wstawaj szkrabie. - zaśmiałam się.
Powoli otworzył oczka i popatrzył na mnie. Momentalnie na jego twarzy zagościł uśmiech. Od razu przytulił się do mnie. Był taki cieplutki. Wzięłam go na ręce i posadziłam na łóżku tak żeby siedział. Wyciągnęłam jego ubrania i pomogłam mu je założyć. Chciałabym żeby mówił, ale kocham go taki jaki jest. Byłoby po prostu łatwiej.  Spojrzałam na zegarek była 6:30. Dziś jest ten ważny dzień. Pierwszy dzień szkoły. Młody wyszykowany, a ja w proszku. Poszłam wziąć orzeźwiający prysznic i ubrałam się ładnie. Czarna spódniczka sięgająca  za uda, czarne podkolanówki. Biała koszula wciągnięta w spódniczkę. Do tego opaska na włosy z czarną kokardką i czarne converse. Stanęłam przed lustrem z uśmiechem. Lekko obróciłam się dookoła. Idealnie - powiedziałam pod nosem. Wzięłam czarną torbę w którą włożyłam książki, telefon, słuchawki, zeszyt z rysunkami i piórnik. Zeszłam po schodach do kuchni. Wypiłam na jogurt. Po chwili zbiegł Jake. Byliśmy gotowi do wyjścia. Wyszliśmy razem z domu. Jake spojrzał na mnie uśmiechnięty kiedy złapałam go za rękę. Po paru minutach drogi weszliśmy na teren szkoły. Były tam dwa budynki. Szkoła dla takich jak ja i dla młodszych czyli dla Jaka. Razem weszliśmy do sekretariatu.
- Dzień dobry - powiedziałam.
- Witajcie. Usiądźcie - wskazał na krzesła.
- Emm.. jesteśmy tu nowi i…
- Tak, wiem jestem tu dyrektorem. Macie się mnie słuchać - zaśmiał się.
- Wiemy.
- To jest wasz plan lekcji. Zaprowadzę młodego jego części szkoły, a ty skręć w lewo, potem w prawo tam są duże drzwi. Tam masz wejść.
- Dziękuję - wstałam z krzesła i pożegnałam się z braciszkiem. pierwszą lekcje mam w sali 20 i jest to biologia. Wyciągnęłam z kieszeni kluczyk, który wcześniej dostałam od dyrektora. Całkiem miły z niego facet. Otworzyłam szafkę. Wpadła na mnie dziewczyna zagadana z drugą.
- O jej przepraszam. Jesteś nowa? - roześmiana zapytała.
- Hej tak. Jak się nazywasz?
- Jestem Emili, a to Kayla. Ale mów na mnie Chachi - wskazała na koleżankę.
- Megan, ale mów Lili - podałam rękę w stronę dziewczyn.
Chachi ma szafkę koło mnie, a Kay obok niej. Zadzwonił dzwonek i zaczęła się biologia. Minęła ona szybko. Zamiast w-f mieliśmy apel. Dyrektor zrobił przemowę jak zazwyczaj na początek. Potem skierował się do nowych uczniów. Ta szkoła jest inna niż wszystkie. Po za tym że uczęszczają tu same anioły to jest podzielona na 2 etapy. Szkoła dla 10-14 latków i 15-17. Inaczej niż tamta do której chodziłam. Lekcje zakończyły się szybko. Poznałam dwie naprawdę szalone dziewczyny. Wychodząc już z Kay i Chachi przez bramę zaczepił mnie ramieniem Josh. Uśmiechnął się u puścił mi oczko.
- Uuu spodobałaś się mu! - zaśmiała się Kayla.
- Nawet nie wiem kto to.
- Jeden z elity. Uważaj na niego. Rozkocha Cię, a później cię żuci dla innej. - powiedziała Chachi.
- Ej no może nie jest taki zły - zarumieniłam się.
- Nie daj się owinąć mu wokół palca - dodała Kay.
- No to zobaczymy.
W tym momencie przybiegł do mnie Jake.
- O jej a kto jest taki uroczy! - krzyknęła Kay.
- Kay … bo.. on nie mówi - wymamrotałam.
- Przepraszam nie chci..
- Nie nic się nie stało - Jake chwycił się mnie za rękę i mocno przytulił. Chyba się zawstydził.
- No dobra to musimy lecieć pa - powiedziała Chachi.
- My też pa - pomachałam im.
W drodze ze szkoły myślałam o Joshu. Dziewczyny chyba przesadzają. Nie wygląda na takiego. Po 15 minutach drogi doszliśmy do domu. Weszliśmy i od razu zrzuciliśmy buty. Mama na obiad zrobiła spaghetti które ja uwielbiam, więc z przyjemnością zjadłam. Poszłam do pokoju i przebrałam się. Założyłam luźną białą bluzkę na ramiączka i szorty z szelkami. Chcę wyjść dziś wieczorem do parku, ale najpierw muszę zapytać mamy.
- Mamusiu mogę dziś wyjść?
- Nie możesz bo jest pełnia. Dziś zabiorę cię w miejsce gdzie nigdy nie byłaś.
- No ale tak na chwilę.
- Nie bo czarne anioły..
- Tak dobra pójdę z tatą na godzinkę pograć okej?
- No dobrze.
-Taaaaatooo - krzyknęłam, a on przybiegł z ogródka.
- Co się stało? - zapytał zdezorientowany.
- Choć pograć - uśmiechnęłam się.
- Oh no dobra - powiedziała ociężale.

Wzięłam piłkę z pokoju i poszliśmy pograć. Szło mi całkiem nieźle. Nagle tatę zabolało coś z mostku. Wzięłam go pod rękę i poszliśmy do salony. Usiadł na kanapie. Od jakiegoś czasu ma problemy ze zdrowiem. Jego stan z każdym dniem jest gorszy. Martwię się. Momentalnie zrobiło się ciemno, a na niebie pojawił się księżyc. Dziwne uczucie mnie ogarnęło. Instynktownie rozłożyłam skrzydła. Prawie w tym samym czasie jak mama. Nasze skrzydła błyszczały bielą. Pożegnałyśmy się z tatą i wyszłyśmy z domu. Od razu uniosłyśmy się w powietrze. Wspaniałe uczucie. Po chwili znalazłyśmy się na dachu jakiegoś budynku. Znajdowały się tam drzwi. weszłyśmy, a światło i biel tam oślepiły mnie chwilowo….

1 komentarz: