środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 3 Na zawsze moim skarbem?

Kiedy nic nie widziałam słyszałam czyjeś głosy. Następnie spostrzegłam białe anioły zebrane przed wielkim tronem na którym siedziała jak myślę ważna postać. W chwili kiedy nas zobaczyły zamilkły.
- Witaj siostro! A kogo my tu mamy?
- To nowa anielica Megan - złapała  mnie za rękę.
- Młoda anielico w naszych skromnych progach - wskazał ręką na pomieszczenie w którym jesteśmy - Ja jestem Amon wysłannik Boga - naszego stwórcy.
- Jest pełnia - odezwała się Andrea.
- Anioły powstańcie! Dziś jest jeden z wielkich dni Musimy bronić naszego królestwa.  Natychmiast anioły wyleciały.
Razem z mamą zostałyśmy. Amon opowiedział mi historię rozdzielenia aniołów. Powiedział żebym się ich nie bała. Wyczuwają strach na kilometr. Dopiero wtedy są niebezpieczni. Nagle w drzwiach pojawił się on. Chłopak ze szkoły.
- Jozue co tu robisz? - zapytał Amon.
- Widziałem pierwsze czarne anioły a naszym terenie.
- Ja.. muszę na chwilę wyjść - zająknęłam się i wybiegłam.
Poleciałam nad pomost w parku. Usiadłam na nim i zaczęłam rozmyślać. Nazywa się Josh. Wygląda na miłego. Coś a może ktoś wyrwał mnie z myślenia.
- Cześć czemu uciekłaś?
- Nie uciekłam tylko.. - przerwał mi.
- Nie okłamuj mnie.
Rozmowa ciągnęła się niemal w nieskończoność. W końcu musiałam wracać. Poznałam go lepiej. Mieszka tu od sześciu lat. Jego mama nie żyje. Zginęła po jego porodzie. To naprawdę smutne. Zrobiło się okropnie zimno, a ja miałam na sobie tylko cienki biały sweterek. Obią mnie ręką i odprowadził pod dom. Miło z jego strony. Poczułam w nim coś przyciągającego. Może to jego piękne oczy. Nie ważne. Stanęliśmy przed moim domem. Złapał mnie za obie ręce i pocałował w policzek na pożegnanie. Byłam oszołomiona i nie wiedziałam co powiedzieć. On powoli się oddalił, a ja szybkim krokiem weszłam do domu. Mama siedziała na sofie z dziwną miną nie do opisania.
- Młoda damo gdzie ty byłaś?!
- Emm.. byłam w parku - odparłam delikatnie.
- Sama?! Co się stało? - zapytała z zaciekawieniem.
- Byłam... z kolegą - powiedziałam cicho ale na tyle że usłyszała.
- Martwiłam się - powiedziała spokojniejszym głosem - mogło Ci się coś stać.
- Wiem mamo spokojnie.
- No dobrze a teraz do swojego pokoju - wskazała ręką w tamtą stronę.
Nic nie odpowiedziałam i poszłam do pokoju. Rozumiem że się martwiła. Też bym się martwiła. Niebezpiecznie jest. Ale był Josh. Przy nim czuje się bezpieczna.

*kilka tygodni później*
- Aaaa zostaw mnie proszę!
- Nie rzucaj się bo cię wrzucę! - zaśmiał się.
- No dobrze kochanie - dałam mu buzi w usta, a on mnie mocniej przytulił.
Staliśmy na krawędzi mostku na którym kilka tygodni temu mnie znalazł. Coś w nim takiego jest że jestem przy nim szczęśliwa. Jesteśmy ze sobą około trzy tygodnie. Naglę obsunęła mi się noga i oboje wpadliśmy do stawu. Wyszliśmy śmiejąc się cali mokrzy. Na szczęście było ciepło więc nasze ubrania szybko wyschły. Siedzieliśmy na trawie. Josh objął mnie i pocałował. Odwzajemniłam. Jest moim skarbem zamkniętym w chłopaku. Ale czy na zawsze moim skarbem?

*szkoła*
- Idziemy dziś do ciebie tak? - odezwała się Chachi.
- T..tak - zamyśliłam się.
- Będzie impreza hahaha - zaśmiał się Harry.
- Jasne jasne pff.. - odezwałam się.
Ostatnia lekcja mijała nieubłaganie długo. Siedziałam z Chcachi. Lekcja którą najmniej lubię czyli matematyka.
- Megan do tablicy! - powiedziała.
'' Rany nic nie umiem" - pomyślałam - "Będę stała jak lamus"
Po mimo że pani mi pomogła zrobiłam zadanie dobrze. Nawet szybko poszło. Po tym jak usiadłam do ławki zadzwonił dzwonek. 
- Ah Piątek Piąteczek Piątunio! - usłyszałam głos za sobą. 
Gromadą poszliśmy do domu oczywiście musiałam wejść jako pierwsza. Rodzice lada chwila wychodzą więc to tylko formalności.
- Co się z tobą dzieje! 
- Przestań ciągle się kłócimy! - krzyknęła mama.
- Ciągle tylko siedzisz w tej cholernej pracy! - odkrzyknął tata.
- Musze pracować, a ty co nie lepszy! Po pracy to co na piwko z kumplami!
- Koniec wychodzę! - krzyknął tata i wyszedł.
Mama była wtedy w kuchni. Rzuciła talerzem, a jej ręka rozkrwawiła się. Powoli zsunęła się na dół i zaczęła płakać.
- Mamo! - powiedziałam i podbiegłam do niej - Nie płacz proszę - pobiegłam do wodę utlenioną i bandaż. Przemyłam i zawiązałam bandaż. 
- Co się stało? - zapytałam.
- Nic kochanie.
- Nie oszukuj mnie!
- Eh.. z Markiem ciągle się kłócimy nie daje już rady.
- Mamo proszę Cię - powiedziałam poddenerwowanym głosem.
- Chyba się rozwiedziemy...
Po tych słowach rozpłakałam się i wybiegłam z domu zostawiając plecak w przedpokoju.
- Lila czekaj! - krzyknęła Chachi.
- Chodzicie za nią! - powiedział Niall.
Pobiegłam do parku na moją ulubioną ławkę w głębie wierzby na którą przychodzę jak jest mi smutno. Szlochając schowałam głowę w ręce.Po krótkiej chwili jako pierwszy dobiegł Niall.
- Młoda co się stało? - zapytał obejmując mnie ręką.

- Mo-mo-moi ro-ro-rodzice...
_________________________________________________
 Przepraszam za błędy i brak przecinków jestem dyslektykiem i nie radze sobie z przecinkami :c
Myślę że rozdział się spodoba :)
Dziękuję za czytanie